Złe rzeczy papa


Złe rzeczy papa

Zbierało się i zbierało, ostatnio najczęściej przed zaśnięciem siedziałyśmy sobie przy głosie pani Boyle i patrzyłyśmy sobie w oczy – babcia i ja, takie chwilki zadumy nad sprawami. A potem trza się było wziąć się za realizację wakacyjnych przemyśleń. Trochę to trwało, musiałam się najpierw uporać z własnymi zmorami – jak w samolocie, kiedy brakuje tlenu: najpierw matka powinna założyć maskę tlenową sobie, a potem dziecku; konieczne jest zachowanie tej kolejności, aby ocalić wszystkich. Żeby żadne dziecko nie poległo w sprawie, jak w scenie chyba z „Anny Kareniny”, gdzie jakaś chłopka opowiadała o tym, że kiedy w nocy jechała z mężem i dziećmi saniami gdzieś przez śniegi Syberii, aby uciec przed atakiem wilków i zwiększyć szanse na przeżycie pozostałych członków rodziny, rzuciła wilkom na pożarcie najmłodsze dziecko – niemowlę. Czyli dzieci. Jak one płyną w tym wszystkim. W dniu, w którym umówiłam nas do specjalisty, dostałam taki rysunek od Lolka. Czyli po dorosłemu: Z mamą i tak dalej. Złe rzeczy papa. Rozmowę z psychologiem dzieci przyjęły całkiem dobrze; Junior najbardziej cieszył się że z powodu wizyty przepadną mu lekcje, Lolek zaś na pytanie pani, co najbardziej lubi robić w szkole odpowiedział, że najbardziej lubi odrabiać pracę domową na świetlicy, bo potem ma święty spokój i może się z Wojtkiem bawić. Wcale nie jest tak łatwo pożegnać się ze zmorami przeszłości, jak onegdaj chciał ode mnie Voluś, pisząc mi, że te drzwi zamykam i zamykam, a domknąć nie mogę. Jednakże ten rysunek wzbudził we mnie optymistyczną myśl, że i młode pokolenie też te drzwi na swój sposób domyka własnymi siłami i wszyscy jesteśmy na dobrej drodze – moje dzieciaki też się śmiały, z tego że(klik) dorośli po prostu mają muchy w nosie, mogą sobie szukać żon i mężów – zupełnych nówek albo niech zostają biskupami:) Aha, niektórzy przecież nie mają zamiaru się ponownie żenić, bo potem trzeba na dzieci płacić; ot, taka mała złośliwość;) Edit 2016: Dzieci nagle zostały z woli ich ojca pozbawione jego codziennej opieki, możliwości obserwowania jego reakcji na trudności dnia codziennego. Mimo jego obietnic, że nic się nie zmieni w jego kontaktach z dziećmi, on nagle zachłysnął sie życiem przy boku nowej kobiety. Miał rzekomo codziennie przyjeżdżać kłaść dzieci spać, czytać im bajeczki na dobranoc, pomagać mi w opiece nad nimi. Tymczasem proza życia codziennego mocno zweryfikowała jego obietnice – nie pojawił się ani razu, żeby ich wykąpać wieczorem. Z rzadka przypominał sobie o ich obecności, nigdy do nich nie zadzwonił (co trwa do tej pory, mimo, że dzieci mają własne telefony). Zamiast spotkać się z dziećmi, wolał przesiadywać u nowej kobiety i szlajać się z nią po knajpach. Alimenty na dzieci zaczął płacić dopiero po wyroku sądowym, czyli rok po odejściu. Kiedy miałam nawał pracy i potrzebowałam zostawać po godzinach, poprosiłam go o odbieranie dzieci ze szkoły, od czego się wymówił. Był to naprawdę dla mnie ciężki okres do ogarnięcia, w pracy nowe obowiązki i zakończenie roku podatkowego, w domu przygotowania do komunii i próby w kościele, odbierałam dzieci ze szkoły, zajmowałam się nimi, potem kładłam spać i wychodziłam na kilka godzin w nocy do pracy, żeby zdążyć wszystko zrobić na czas. Nawet kiedy przeżywałam epizod depresyjny i byłam po poważnej próbie samobójczej, ojciec dzieci nie zrobił ani jednego kroku w kierunku tego, by przejąć nad nimi codzienna opiekę, choć nie chciał też, żebym ja się dziećmi dalej zajmowała. Sąd, który wtedy rozpatrywał sprawę mojej zdolności do opieki nad dziećmi jako osoby przewlekle chorej, zapytał go” To gdzie dzieci mają iść, czy dzieci mają iść do domu dziecka?” Ojciec dzieci, zawsze mistrz ciętej riposty, nie odpowiedział na to pytanie. Jednak to wszystko bardzo mnie zahartowało i spowodowało, że zaczęłam na dzisiejszych mężczyzn patrzeć jak na małpy człekokształtne kierujące się tylko popędami. Miała rację psycholog z terapii małżeńskiej, której odbyłam raptem dwie sesje, że mąż po urodzeniu pierwszego dziecka zobaczył we mnie matkę, a z tym faktem skończyło się jego pożądanie, czyli miłość. Miała też rację mówiąc, że mężczyzna na partnerkę szuka wzorca swojej własnej matki, ja nią nie byłam; zawsze wysoko stawiałam sobie własne zdanie, niezależność finansową i pracę, podczas gdy jego obecna partnerka pracuje tylko dorywczo, jeśli w ogóle, nie przeszkadza jej fakt bycia utrzymanką, wręcz się chwaliła tym, jak łatwo jej za pomocą seksu, odpowiedniego timbr głosu manipulować mężczyzną, by zaspokajał jej potrzeby finansowe. Miała też rację obecna partnerka, mówiąc o sobie i o nim, że są burakami, a burak do buraka pasuje.

Komentarze