Seks, zdrady i rozstania – luźne myśli

Dostałam książkę „Jedz, módl się i kochaj” (treści książki opowiadać nie będę) od kogoś, kto chyba uważa, że nadal nie poradziłam sobie z sytuacją porozwodową. Nic bardziej mylnego. Ja swoją równowagę osiągnęłam gdzieś w zeszłym roku i chyba stało się to mniej więcej w okresie, kiedy natrafiłam w sieci na „Song porzuconej” (link na liście osobistej), który niesamowicie mnie rozbawił. Przeszłam dokładnie przez te same etapy, co autorka książki, tylko w innej kolejności, a w zasadzie u mnie wszystkie etapy przechodziły na raz, mieszały się ze sobą, trwały dłużej niż książce; no i nie miałam jak dać sobie roku urlopu przeznaczonego na podróżowanie po świecie i dochodzenie do siebie w tak luksusowy sposób jak pisarka. W dodatku stres związany z odejściem męża i jednoczesną utratą pracy spowodował u mnie rozwój przewlekłej choroby. Niektórzy książką się zachwycali, ale dla mnie to nic odkrywczego i porywającego. Może dlatego, że osiągnęłam swoją równowagę na długo przed przeczytaniem tej pozycji.
Często mam wrażenie, że mężczyźni (czy też ludzie w ogóle) mylą miłość z pożądaniem. Nie będę tego zdania rozwijać, bo doszłam do tego wniosku po wielu godzinach rozmyślań i jak zwykle nie jestem w stanie ich powtórzyć. Ludzie są też tchórzami, bo boją się samotności – zaczynają nowe związki zanim zakończą poprzednie. Błędem jest niezrobienie sobie wystarczająco długiej przerwy między jednym a drugim związkiem; ja sama popełniłam ten błąd, zupełnie jak autorka książki. Vide mój eksmąż  – najpierw te „pocieszające” ją SMS-y w rodzaju „całuję”, „przytulam się do twoich plecków” przez ponad pół roku, potem jego odejście z chwilą, gdy znalazłam drugi jego telefon; potem zaraz zrobił dziewczynie dziecko, następnie oficjalnie przede mną wyparł się tego dziecka (może bał się, że będę komplikować rozwód, jakbym miała ochotę włóczyć się po sądach latami); po czym, jak tylko dziecko się urodziło, chciał do mnie wrócić – choć w przypadku eksmęża i jego konkubiny jest tak, że znali się jeszcze ze studiów, a więc tylko trochę krócej niż ja go znałam i w zasadzie non stop byli obok siebie, a ja w małżeństwie miałam spokój tylko wtedy, gdy oficjalnie ona trzymała się od nas z daleka. On chyba był zazdrosny o moje kontakty z nią, bo pod koniec wyrzucał mi, o czym takim ja z nią rozmawiam. Co robili poza moimi plecami i co teraz robią – nie wiem i dziś w ogóle mnie to nie interesuje, doszłam do wniosku, że w zasadzie powinien był ożenić się z nią.  Nie jest sztuką na odległość być wspaniałą kumpelką czy kumplem, sztuką jest wytrzymać ze sobą będąc szczerym, próbując się ze sobą komunikować, nie kryjąc własnych, nawet negatywnych, uczuć i nie udając kogoś, kim się nie jest. Przepraszam, odeszłam od tematu. W każdym razie brak wystarczająco długiej przerwy między kolejnymi –  związkami (nieprzeżycie żałoby po związku) nie pozwala na odkrycie w sobie przyczyn(y) niepowodzenia związku, a zatem grozi powtórką z rozrywki. Nie roztrząsam tu przypadków, gdy w związku pojawia się przemoc, tak jak u konkubiny eksmęża czy nadużywanie alkoholu/narkotyków/hazard itd; chodzi o zwykłe niedopasowanie charakterów i bariery komunikacyjne; po prostu niedogadywanie się. Konkubina eksmęża miała 10 lat na zastanawianie się, czy odejść od męża, bo lał ja od początku, a do tej pory zdążyła sobie „wygospodarować” mojego – do końca życia będę pamiętać, jak w rozmowie – kiedy sprawa niedwuznacznych SMS-ów wyszła na jaw, a ona już podjęła decyzję o odejściu od męża – powiedziała mi prosto w oczy, że ona absolutnie nie będzie polowała na mojego, że mogę się czuć bezpiecznie, bo „cudzy mąż jest dla niej tematem tabu i jest kompletnie aseksualny”. Zajęci ucieczką w pracę/nowy związek/poszukiwania/cokolwiek nie dajemy sobie czasu na przemyślenia. Zapytałam pewnego mężczyznę, którego związek też zakończył się rozstaniem: „Jak myślisz, czego jej brakowało w związku, że zaczęła zdradzać?” mając na myśli „Powiedz, co takiego Ty źle zrobiłeś, że ona tak postępowała?”. Odpowiedź brzmiała: „Niczego, dobrze ją pieprzyłem”. Typowe męskie myślenie? Czy też kolejny raz facet myli miłość, jej okazywanie z zaspokajaniem potrzeb seksualnych? Kolejne dorosłe dziecko? Ja w seksie i w niektórych dziedzinach nie dostawałam do eksmęża tego, czego potrzebowałam, a jednak nie wiem, jak bardzo musiałabym być odurzona alkoholem, żeby go zdradzić (a zdarzyło się, że od żonatego kolegi dostałam propozycję wspólnego wyjazdu do Term Rzymskich w Czeladzi, gdzie panuje obowiązkowa nagość – bo uznał, że jestem tak otwarta, że szybciej wybierze się do tych Term ze mną niż z własną żoną). Nie sądzę też, że zostawiłabym go, bo w związku po prostu byłam szczęśliwa sama ze sobą. Niezaspokojone przez eksmęża potrzeby wynagradzałam sobie w inny sposób, chociażby pisaniem tego bloga. Eksmąż też nie dostawał tego, co chciał, ale dziś uważam, że JEGO podstawowym błędem było to, że NIGDY, never ever, nie powiedział mi, czego chce.  No dobra, raz w sypialni  (Sprawdźcie sami tutaj)
Na temat mojego rozwodu rozmawiałam i z kobietami, i z mężczyznami. Przy okazji wiele razy poruszaliśmy problem zdrad małżeńskich. Do pewnego czasu wyciągałam jeden wniosek – zdrada (fizyczna/emocjonalna) zawsze bierze się z tego, że druga strona ma jakieś tam swoje niezaspokojone potrzeby w związku, ale nie potrafi (nie chce, boi się, nie wiem co) ich zwerbalizować. Jeden ze znajomych przyznał mi się w rozmowie, że dwa razy zdradził żonę tylko dlatego, że żona nie chciała zaspokoić go oralnie. Blokada na ten rodzaj seksu i koniec. Rozumiem ją.  I do momentu, w którym przeczytałam blog „Pamiętnik erotyczny Marceliny” (adres w „sznurkach”) byłam w stanie zrozumieć również jego, co nie znaczy, że ja sama zaczęłabym zdradzać albo, że pochwalam zdrady. Marcelina napisała swój pamiętnik dla męża. Wiele razy tam podkreślała, jak bardzo mąż ją kocha, jaka to wielka i wspaniała miłość i wiele razy pisała „Czego więcej może chcieć mąż od żony – dobra, ciepła kolacja i gorący, nieschematyczny seks”. I to od niej dostawał, nawet przy małym dziecku. A jednak od niej odszedł. Ona napisała krótko, że się nią po prostu znudził. Może jednak wystraszył się odpowiedzialności za osobę chorą, której groziło inwalidztwo z powodu źle leczonej boreliozy i życia z kobietą, która już nie będzie więcej tak wspaniałą kochanką, jaką była do tej pory? Nie rozumiem mężczyzn. Pamiętnik świadczy też o tym, jak bardzo nie wiemy, co myślą sobie o nas partnerzy, co myślą o swoich uczuciach, jakie mają potrzeby, kiedy nie ma między nimi żadnej komunikacji, bo rozmowy między nimi sprowadzają się do porannej wymiany „dzień dobry” czy krótkich rozmów o problemach w pracy. Na czymś takim nie da się zbudować bliskości, nawet przy namiętnym seksie.
Czy oglądaliście kinową wersję „Seksu w wielkim mieście”? Jest tam pewna scena, na którą w ogóle nie zwróciłam uwagi oglądając ten film kilka lat temu w kinie. Dopiero teraz dotarł do mnie jej sens. Otóż Samantha Jones, po 5-letnim związku, postanawia go zakończyć. W bardzo łagodny sposób, bez wzajemnego oskarżania się wyznaje partnerowi, że za chwilę powie coś, czego nigdy nie powinna mu powiedzieć: „Odchodzę. Kocham cię, ale bardziej kocham siebie”. A on to wyznanie przyjmuje na klatę, jak się zdaje ze zrozumieniem. Dwoje dorosłych, dojrzałych ludzi. I dla mnie jej postawa nie ma nic wspólnego z egoizmem. Samantha zdawała sobie doskonalę sprawę z tego, że bardzo kocha seks. Za bardzo, żeby tę cechę charakteru u siebie zmienić, za bardzo, żeby zacząć ją ignorować. W momencie, kiedy mimo jej starań partner zaczął coraz bardziej zaniedbywać jej potrzeby seksualne, nie chcąc go zdradzać(przecież raniłaby go w ten sposób) postanowiła odejść. Gdyby postąpiła inaczej, byłaby nieszczęśliwa i sfrustrowana, a to rzutowałoby na (nie)powodzenie  jej związku. Trzeba więc przede wszystkim otwarcie najpierw samemu zastanowić się, jakie JA mam potrzeby, czego JA oczekuję od partnera, a potem porozmawiać z partnerem o potrzebie ich realizacji. Eksmąż tego nie robił, znalazł rozwiązanie szybsze i pewnie z jego punktu widzenia łatwiejsze: dziś jego konkubina chwali się przede mną, że „ma  miłość, ma córkę (oprócz pozostałej czwórki dzieci), a moje optymistyczne poglądy na życie się nie sprawdziły”. Ironią losu jest to, że eksmąż często mi powtarzał, że nie jest „mistrzem świata w telepatii, żeby wiedzieć, o czym myślę ja”. A przecież miał dostęp do tego bloga, a więc jakiś dostęp do świata moich myśli, czytał – widocznie bez zrozumienia.
I ja doszłam do takiego etapu w życiu, że wiem, jakie mam obecnie potrzeby, a mój wewnętrzny dzwon przestał dzwonić „byle jaki, byleby był”. Mam swoją równowagę, swój wewnętrzny spokój. Nie boję się być sama (nie samotna) i akceptuję to, że do końca życia mogę być sama. Znowu jestem szczęśliwa sama ze sobą. Moje życie jeszcze się nie skończyło, dopiero na łożu śmierci – jeśli zdążę – zastanowię się, czy moje optymistyczne teorie zostały zrealizowane. Jeśli mój eksmąż wyciągnął swoją konkubinę z dziećmi z patologii i biedy, w której żyła, ofiara w postaci mojej choroby nic nie znaczy – zawsze mogę to traktować jako mój osobisty dar w postaci normalnego życia dla piątki dzieci i dorosłej kobiety. W zasadzie ma za co być mi wdzięczna. Ma nowe życie; ma pracę, której bez niego by nie miała; a jego ma za co kochać – nie jak poprzedniego: pomimo.

Komentarze