Siła w samotności, czyli czy singiel może być szczęśliwy?


Tak się zastanawiam – czy singiel może być szczęśliwy? Widziałam dzisiaj mojego eksa, z którym byłam 14 lat jak się przytulał do nowej kobiety. Kompletnie nic nie poczułam, ani zazdrości, ani żalu za straconym uczuciem, ani zawiści, ani złości, nienawiści, miłości, sympatii. Po prostu całkowita obojętność. To mi uświadomiło, że wreszcie po latach wyleczyłam się z tamtego związku. Czuję się szczęśliwa. Nie mam pędu na żaden związek, nie brakuje mi bliskości, przytulania, wręcz nie wyobrażam sobie życia w związku. Po prostu nie chcę i nie wynika to z moich przeżyć, a jedynie z tego, że w wieku blisko 40 lat uświadomiłam sobie, że na codzień najbardziej lubię spędzać czas ze sobą na swoich rozrywkach. Jest kilka osób w pracy, z którymi mogę porozmawiać na prywatne tematy i codziennie to robię oraz mam dwie przyjaciółki, do których zawsze mogę się wypłakać. Mam kolegę, którego zawsze mogę poprosić o drobne naprawy w domu. Generalnie jestem samowystarczalna. Rok temu uświadomiłam sobie, że nie potrzebuję faceta. Nie chcę już być w związku i uważam moje zachowanie za całkowicie normalne. Lubię swoje życie.  Wciąż też szukam odpowiedzi na pytanie, co to dla ludzi znaczy być samotnym – miałam siebie za osobę samotną, ale ludzie zaczęli mi tłumaczyć, że ja po prostu jestem bez pary. To nie to samo co samotność, bo można być w związku i też czuć się samotnym. Ja tak miałam. Teraz nie jestem w związku, przyzwyczaiłam się i polubiłam moje życie. Uważam je za ułożone (to wbrew ogólnie przyjmowanemu określeniu, że „ułożyć sobie życie” = „być z kimś”.
Cieszę się, że odnajdzie się chociaż jedna osoba, która nie ma pary i czuje się z tym dobrze. Czy ktoś z was też tak ma?” – pisze użytkowniczka pewnego popularnego forum.
Samotność – wstydzimy się jej, traktujemy jak wirusa, do którego lepiej się nie przyznawać. Uciekamy przed nią w intensywne, ale powierzchowne kontakty. Samotność należy odróżnić od osamotnienia. Czy rzeczywiście jest to stan, z którego nie wynika dla nas nic dobrego?
Samotność to taka straszna trwoga, ogarnia mnie, przenika mnie…” śpiewał Ryszard Riedel. A przecież osamotnienie może być stanem, który sprzyja odnalezieniu własnej siły, poznaniu siebie, swoich wad i zalet. Może być drogą, długim kilkuetapowy procesem do niezależności w obcowaniu z otaczającym światem i ludźmi.
Lęk przed samotnością ma wielki wpływ na nasze wybory. Z tego lęku ( i z lęku, że są nic nie warci) ludzie wiążą się z byle kim albo trwają w związku, który ich wykańcza, albo robię SOBIE dzieci, albo tym dzieciom nie dają odejść we własne życie. Wiara w mit, że singiel nigdy nie będzie szczęśliwy może być toksyczna. Jeśli nie dostrzeżemy własnej siły i radości życia w pojedynkę, a będziemy szukać na oślep jakiegokolwiek partnera, to możemy zaangażować się w związek z niewłaściwą osobą.
Samotność to jedna z głównych bohaterek piosenek, powieście, filmów. „Odszedłeś potem nagle…” Ta jedna z najpiękniejszych polskich piosenek mówi o rozstaniu, a właściwie porzuceniu. To właśnie koszmar bycia porzuconym kojarzy się nam z samotnością i nas przeraża. Odszedłeś nagle, nie wiem dlaczego, przecież miałeś zostać na zawsze i ukoić mój ból. Ból porzucenia oczywiście. Czemu to wszechobecne?
Przypominam tym, którzy koniecznie , na siłę chcą się „sparować”, że długa nasza część życia (całe dzieciństwo i młodość) była bez pary. Bywało różnie. Tak właśnie jak w ogóle bywa w życiu, niezależnie od tego, czy ktoś jest na stałe obok nas czy nie.
Zapominamy o ważnym słowie – osamotnienie. To jest właściwe określenie na ból pustki wokół nas. Często osamotnieni jesteśmy na własne życzenie, bo z wieży swojej subiektywnej krzywdy nie widzimy innych jako odrębnych światów, tylko jako dawców lub nie-dawców uwagi czy korzyści dla nas.
Pierwszy etap to często uciekanie od własnej samotności, próba zapomnienia o niej poprzez powierzchowne  i przypadkowe kontakty. Doświadczyłam tego, angażując się zbyt szybko w pierwszy związek tuż po rozstaniu z eksmężem. W inny sposób uciekanie od samotności może wyrażać się w trwaniu w związku z uzależniającym partnerem, matką lub ojcem. Dopiero wtedy gdy jesteśmy gotowi spotkać się z własną samotnością, mamy niepowtarzalną szansę doświadczyć siebie na kilku płaszczyznach. Jednym ze sposobów prowadzących do odkrycia nowego „ja” jest długie obcowanie, często w samotności, z samym sobą. Doświadczając samotności możemy dojrzeć, spojrzeć na siebie i zewnętrzny świat z perspektywy, z dystansu. Im dłużej się przed nią bronimy, walczymy z nią, próbujemy zastąpić różnymi aktywnościami  i działaniami, tym dłużej zamykamy się na odkrycie swojego  twórczego ja.
Kolejny etap polega na wejściu w samotność. Przez jakiś czas towarzyszyć temu może smutek, ból, rozpacz, zniechęcenie, niemoc, brak wiary, nuda. Jednak nie można na długo zatrzymywać się na tym etapie, zapraszamy wtedy do siebie wszystkie nasze lęki, obsesje, stany depresyjne, do wyłączenia się z życia włącznie. Aby zrobić następny krok, trzeba pogodzić się z samotnością, zaakceptować ten stan, wreszcie – pokochać go. Dopiero wtedy mamy szansę by pokochać samego siebie.
Wydaje się, że samotność odczuwa tylko określony typ ludzi, jednak tak nie jest. Każdy w swoim życiu jej doświadcza, od nas tylko zależy na którym jej etapie się zatrzymamy. Dojrzały człowiek może dzięki samotności dotrzeć do swej prawdziwej natury, poznania, że jest w nas agresor, dzika natura, która pozwala atakować, być złym i że to wcale nie umniejsza naszego człowieczeństwa. Bycie w samotności odsłania prawdzie „ja”. Gdy ludzie je zaakceptują, zrozumieją, że mogą wyrażać siebie na wiele sposobów i że nie należy uzależniać swoich reakcji od akceptacji otoczenia.
Wielu z nas uważa, że bez drugiej połówki nasze życie nigdy nie będzie udane. Tymczasem okazuje się, że single wcale nie są mniej szczęśliwi niż osoby w związkach. Czerpią oni wiele szczęścia i poczucia sensu z innych relacji i dążeń. Mają na przykład więcej czasu dla przyjaciół, mogę podejmować różne aktywności w pojedynkę.
W wielkich blokach wielkich miast siedzi w osobnych mieszkaniach mnóstwo osamotnionych ludzi, którzy nawet nie mówią sobie dzień dobry w windzie. Osamotnienia nikt nie lubi. Samotności – ci, którzy nie lubią siebie. Pamiętajcie – jest tylko jedna osoba, która na pewno nie opuści mnie do samej śmierci – to ja sama. I kiedy jestem tylko ze sobą, jestem w najlepszym towarzystwie.
Samotność to tylko stan umysłu ale nie ma to zupełnie niczego wspólnego z byciem singlem bo przecież prawie sto procent osób będących w usankcjonowanych związkach to osoby chronicznie samotne i cierpiące z powodu tej samotności.
Mam teorię sprawdzona w praktyce zresztą która mówi że człowiek niczego rozwodząc się nie traci i błędem jest patrzenie na rozwód jak na porażkę życiową. Poprzez rozwód odzyskuje się to co utraciło się zawierając małżeństwo i dopiero to jest prawidłowe zgodne ze stanem faktycznym stwierdzenie oczko.gif Ci którzy mówią inaczej to matoły” pisze inny forumowicz.

———————————————————————————————————————————————–
A oto historia, która mogłaby by być opowieścią o mnie samej:
Mam wrażenie, że ostatnio dużo czasu poświęca się osobom samotnym. Zwłaszcza w Internecie, w kółko można spotkać zdjęcia czy rysunki singli (90% przypadków – kobiet) z podpisami w stylu: „Jestem singlem, bo czekam, aż wrócisz” czy „Jestem singlem, ale nie z własnego wyboru”. Samotne kobiety stają się przez to obiektem współczucia, czasem drwin. Biedna księżniczka, nieszczęśliwie zakochana, czeka na Księcia z Bajki, sama, w zaciszu ciemnych czterech ścian. Nie wątpię, że dużo jest dziewczyn nieszczęśliwie zakochanych czy porzuconych przez swoje miłości. Ale nie dotyczy to każdej singielki. Niektóre są samotne z wyboru. WŁASNEGO WYBORU. Do takich zaliczam się ja.
Mam 29 lat, mieszkam w Warszawie. Nie zawsze byłam samotna. Miałam męża, licealną miłość. Byliśmy ze sobą 10 lat. W liceum i na studiach wiadomo – imprezy i zabawa. Ale potem zaczęła się praca i dorosłe życie. Miałam wrażenie, że ja dorastam, a On nie. Coraz więcej zaczęło nas dzielić. Zaczął pić, znikać na noc (jak się potem okazało do koleżanki z pracy), podnosić rękę. Walczyłam, bardzo długo, ale przegrałam. Skończyło się rozwodem.
Potem poznałam wspaniałego mężczyznę. Obcokrajowiec. Zupełnie inny niż były mąż. Troskliwy, opiekuńczy, zawsze gotowy pomóc. Naprawił zlew, zawiózł na zakupy, które potem wnosił, przytulał, mówił, że kocha. Serce znowu zaczęło mocniej bić. Miał wszystko, czego oczekiwałam od mężczyzny. A jak się później okazało, nawet więcej – bo żonę i dwójkę dzieci. Do Polski przyjechał na zarobek, po pół roku rodzina przyjechała za nim. Mówił, że to nieważne, bo mnie bardzo kocha. Chciał nawet ze mną zamieszkać, będąc nadal mężem tamtej kobiety. Podziękowałam.
Zostałam sama, płakałam. Patrzyłam na koleżanki w związkach i zazdrościłam. Czy jest ze mną coś nie tak? Czy tylko ja trafiam na takich mężczyzn?
Ale wzięłam się w garść. Zaczęłam wykorzystywać czas, który się pojawił. Coraz lepiej radziłam sobie z samotnością. Nadrabiałam zaległości w lekturach, muzyce, kinie. Zaczęłam się spotykać z ludźmi, odnawiać stare kontakty. I co się okazało? Niemalże idealne związki koleżanek, po dwóch lampkach wina okazywały się już nie być takie bajkowe. Jeden zabrania robić to i tamto, drugi się obraża o coś tam, trzeci jeszcze co innego. Koleżanki płakały w ramię. Zazdrościły mi samotności. Pytam -Dlaczego nie odejdziesz? -Bo nie chcę być sama. -Dlaczego? -Nie wiem.
Oczywiście nie namawiam nikogo, żeby przez jakieś nieporozumienia rozstawał się z partnerem. Bardzo wiele spraw da się naprawić. Walczyć trzeba, dopóki starcza sił. Ale niektórym kobietom sił nie starcza, jednak nie odejdą. Jaka jest ich motywacja? Nie wiem, ale skoro taki jest ich wybór, należy to uszanować.
Jednak szanować należy również kobiety, które odeszły. Bo one też dokonały wyboru.
Lubię swoje życie. Czasem brakuje bliskości, którą daje partner, ale wtedy przypominam sobie, ile ma się obowiązków będąc w związku. Po pracy szybkie zakupy, bo trzeba zrobić obiad (ja jem w pracy za darmo). Potem pranie, bo ta niebieska koszula musi być czysta na jutro. Rano zrywać się wcześniej, żeby przygotować mu śniadanie i wyprasować niebieską koszulę.
Nie mówiąc o tym, co by było gdyby pojawiły się dzieci. Naprawdę podziwiam wszystkie kobiety, które mają dzieci, za to, że potrafią się zorganizować i znaleźć czas na załatwienie wszystkich spraw. Ja bym nie umiała. Już życie z mężczyzną wydaje mi się męczące.
Zdecydowanej większości posiadanie rodziny odpowiada i dobrze się z tym czują. Jednak są osoby, które tego nie chcą. ŚWIADOMIE, Z WŁASNEGO WYBORU. I liczą się z konsekwencjami. ŚWIADOMIE.
Często jeżdżę z książką nad Wisłę. Siadam na schodach albo na plaży. Wokół mnie zakochane pary, przede mną rzeka. Siedzę i patrzę. Czy czuję się samotna? Nie. Czuję się szczęśliwa.
Singielka z WŁASNEGO WYBORU.
we wpisie korzystałam z :
Katarzyna Miller „Nie bój się życia
„Charaktery” Nr 4 (159) i nr 12 (227)

http://foch.pl

Komentarze