Jeszcze raz o wybaczaniu


Pewien mądry człowiek powiedział, że wybaczyć możemy dopiero wtedy, gdy 1.) odreagujemy przeżywane stany i 2.) zobaczymy w tym, co się wydarzyło jakiś sens. Ja się z tym zgadzam.
Nie da się iść dalej przez życie, jeśli nie wyrzuci się z siebie tych wszystkich emocji, których przyczyną jest zdrada. Trzeba wykrzyczeć złość, wypłakać rozpacz, opowiedzieć o swoim bólu i zawiedzionych nadziejach i uznać, że zdrada była dla mnie krzywdząca. To się dzieje na poziomie emocjonalnym.
Ale jest jeszcze drugi poziom obok emocjonalnego, na którym trzeba się zmierzyć ze zdradą – sfera poznawcza. Osoba zdradzona musi zrozumieć, że krzywda, która ją spotkała była czymś od niej NIEzależnym, bo w przeciwnym wypadku poczucie krzywdy staje się czymś, co w pewnym sensie i stopniu konstytuuje jej tożsamość. Wtedy zdradzona osoba postrzega siebie jako ofiarę, a tego, który zdradził jak sprawcę swojej krzywdy a zdrada staje się kulminacyjnym punktem jej życia dającym jej wtórne korzyści. Tymczasem, aby iść dalej należy wyjść poza schemat kat-ofiara i zmienić perspektywę.
Jeśli osoba zdradzona skonfrontuje się ze zdradą na poziomie emocjonalnym czyli ze swoją krzywdą i cierpieniem oraz z na poziomie poznawczym czyli z winą zdrajcy i jeżeli pogodzi się z tym, co się wydarzyło, może dostrzec, że nie sama zdrada, ale właśnie wybaczenie sobie (czasem zdrajcy) stało się momentem wyznaczającym dynamikę jej rozwoju, bo wytrąca z marazmu i uzmysławia, że znalazło się w niechcianym punkcie życia, jeszcze przed zdradą.
Nie da się jednak dostrzec sygnałów rozwojowych jeśli dla osoby zdradzonej wybaczeniem jest zignorowanie własnej krzywdy i zaprzeczenie własnemu cierpieniu. To nie jest wybaczenie, ale samooszukiwanie albo próba usilnego „zapomnienia” o własnej krzywdzie. W wybaczeniu też nie chodzi o to, aby – w imię tego, co twierdził Seneka – darować karę. Bo wybaczenie to odpuszczenie winy, a nie kary a nie da się anulować winy. No i wreszcie wybaczenie to nie zmniejszenie oczekiwań wobec zdrajcy, bo to oznaczałoby rezygnację z siebie i swoich potrzeb, sprzeniewierzenie się odpowiedzialności za siebie i swoje życie.
Zdrada zmienia na inne. Ale to, czy inne będzie lepsze zależy tylko od nas samych. Ja jestem pewna, że jaką decyzję bym nie podjęła byłabym szczęśliwa. Bo to ja decyduję o swoim szczęściu. Mogłabym karmić się tą moją krzywdą. Mieć żal do siebie, jego, świata. Ale po co? Co ja z tego będę miała? Co dobrego wyniknie z tego dla mnie? Bagaż jaki zostanie nam po zdradzie zależy tylko od nas samych. Warto mieć na uwadze pakująć „te walizki”, że będziemy musieli jednak dzwigać je do końca życia.
Masz rację pisząc że o zwiazkach powinno się uczciwie postanawiać, wspólnie, ale niestety życie maluje inne scenariusze…
Zdrada nie ma sensu. Jest podła. Jest wyrazem braku szacunku. Jest końcem. Zawsze. Kończy wiele rzeczy. Kończy przede wszystkim związek do którego została „zaproszona”. Ale można nadać jej wartość jaką tylko chcemy lub potrafimy (chyba trafniej to określa słowo potrafimy). Zdrada to lekcja. Tylko od zdradzającego i zdradzonego zależy jak ją odrobią, co z niej wyniosą…
Jasne, że wywrotka nigdy nie jest fajna, bo zwykle lubimy i chwalimy sobie spokój, stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, wolimy znajomą bylejakość od czegoś, co może być lepsze, ale wymaga pracy, a nawet bywa ryzykowne. Ja po prostu twierdzę, że można przez to przejść i na zgliszczach zbudować coś znacznie lepszego.
To jest zwykle długi i skomplikowany proces, podczas którego naprzemiennie przechodzi się przez etapy szoku i niedowierzania, gniewu i złości, smutku i żalu, by wreszcie osiągnąć upragniony stan spokoju. To nie jest proste, nie jest bowiem łatwo wybaczyć i pogodzić się z tym, co się stało, odbudować zaufanie, poczucie własnej wartości, na powrót poczuć się pewnie i bezpiecznie, ale to JEST możliwe.
źródło: internety

Komentarze