Mamuśka

"Mamuśka" to film o kobiecie porzuconej przez męża dla dużo młodszej kochanki. Była żona pracuje i opiekuje się nastoletnią córką i kilkuletnim synem. Początkowo w całym swym rozgoryczeniu i złości nie ukrywa nawet przed dziećmi swojego wrogiego nastawienia do nowej wybranki byłego męża, ale w obliczu śmiertelnej choroby postanawia wykorzystać ostatnie chwile swojego życia dla dzieci i poprawę ich stosunków z przyszłą macochą. Zakończenia nie muszę pewnie zdradzać, film do czasu do czasu jest powtarzany przez jedną z 6 stacji telewizyjnych, którą mam przyjemność odbierać. Napiszę tylko, że ja płaczę zawsze wtedy, kiedy Susan Sarandon rozmawia z Julią Roberts na temat przyszłego ewentualnego dnia ślubu córki filmowej bohaterki. Kochanka ustami Julii Roberts mówi, że boi się, że w dniu ślubu córka będzie myślała tylko o swojej prawdziwej matce i żałowała, że jej nie ma w tym dniu. Matka z kolei obawia się, że córka tego dnia ani razu nie pomyśli o niej. W jednej z końcowych zdjęć stara  i nowa rodzina robi sobie wspólne zdjęcie. Poleciłabym ten film wszystkim zbolałym kobietom, żeby się przyjrzały tej trzeciej stronie, zwłaszcza kobietom na forum, które odwiedzam, ale nie zrobię tego, bo nie wiem, na jakim są etapie żałoby po związku. Eksowi też bym poleciła, żeby nie wciskał dzieciom głupot, że ich nie bierze, bo nie chce spotkać Mr. Biga, który u mnie w domu przesiaduje.
Wiem, że nawet gdybym przeszła  nago Alejami od Zygmunta do samej Jasnej Góry "ubrana" jedynie  w białą kartkę z napisem "Już nic nikomu nie mam za złe. Wybaczyłam sobie, tobie i jej też" nikt i tak by w to nie uwierzył. Pewnie jeszcze nie raz wrócę do przeszłości, jak mówi Mr. Big - kalendarza nie da się wymazać.
Były momenty, ze eks mnie rozczarowywał, nawet drażnił chociażby sposobem swojego poruszania się, gestykulowania, machania wskazującym palcem przed nosem, kiedy mi coś z przekonaniem wyjaśniał. Mimo wszystko kochałam go pomimo, a nie za - czego mu nie zdążyłam powiedzieć w tym zaskoczeniu na jego dawno przemyślaną argumentację - bo to zdążył już usłyszeć od "przyjaciółki", która kocha(ła) swojego męża pomimo tego, że ją bił i gwałcił latami.
Podczas majowego weekendu wygarnęłam eksowi prosto w oczy, za jaki organ ciała go mam jako faceta i momentalnie mi ulżyło. Później powiedziałam mu, jak się zapatruję na jego obietnice w stosunku do dzieci i co z tego wyszło. Jestem typem osoby, która potrzebuje się wykrzyczeć, a czasem mówię, to co myślę w danym momencie, czego on nigdy chyba nie zdążył pojąć - nic to. Niech sobie bierze dzieci gdzie chce i do kogo chce, byleby tylko miały okazję być z tatą. Rozwód zwolnił nas z obowiązku i przywileju bycia małżonkami, ale nie zwolnił z obowiązku i przywileju bycia rodzicem.
Z tego miejsca chciałabym wyjaśnić, iż stosownie do mojej aktualnej wiedzy, opartej na słowach eksa, eks i jego "przyjaciółka" póki trwało moje małżeństwo ***, jak jest teraz - nie mam pojęcia i mało mnie to obchodzi. Nie sądzę, by łączyła ich przyjaźń, bo co to za przyjaciel, którego wykorzystuje się do tego, żeby odejść od małżonka - dlatego zawsze słowo "przyjaciółka" piszę w cudzysłowie. Ja po prostu odkryłam kilka faktów z jego życia; między innymi drugi, skrywany telefon eks-męża, zdążyłam przeczytać kilka SMS-ów do niej i od niej o treści co najmniej dwuznacznej, potem byłam tak roztrzęsiona że nawet liter nie umiałam poskładać w całość, zażądałam z miejsca wyjaśnień i to stało się zarzewiem do dalszego rozwoju wydarzeń. On myślał, że jak znajdę ten telefon, to go wyrzucę z domu i w ten sposób ułatwię mu odejście, ale ja zareagowałam kompletnie odwrotnie do jego wymyślonego matematycznego modelu. Czyja wina była większa - nie wnikam, sąd wydał rozwód bez orzekania o winie.
Wiem od eksa, że "przyjaciółka" po rozstaniu z mężem pocieszyła się dokładnie w ten sam sposób, co ja - czyli znalazła sobie kogoś, co się dla niej okazało brzemienne w skutkach. Nie będę tu jej ani ganić, ani chwalić - sama ona wie, jak jest z jej dzietnością i na kogo jest zdana w życiu, myślę tylko, że z jej doświadczeniami życiowymi powinna w końcu nauczyć się przewidywać efekty swoich poczynań. Była kiedyś taka bajka o mrówce i koniku polnym.
A eks? Mam nadzieję, że wyciągnie wnioski na przyszłość ze swojego postępowania, bo ja wyciągnęłam.
Napisałabym więcej, bo towarzyszy mi ta piosenka (tu)

Komentarze