Jak radzić sobie z rozstaniem?


Magda „Miałam problem [z rozstaniem i zdradą] do rozwiązania. Własnego tematu o tym nie założyłam. Był on tak schematyczny i wcale nie „niesamowity” (jak mi się na początku wydawało), że udało się go rozwiązać [poprzez zapoznawanie się z innymi podobnymi historiami[.”
„Boję się rozstać”, „Czy odejdzie?”, „Czy wróci?”,  – te i inne pytania pojawiają się w wielu z nas. Radzenie sobie z tymi pytaniami i odpowiedziami na nie  jest trudne, w końcu nie jesteśmy bezdusznymi automatami.. Nie jest to jednak niemożliwe. Rzadko zdarza się nieprzeżywanie rozstania w ogóle, najczęściej przeżywamy krócej lub dłużej, najważniejsze jest jednak, by zakończyć przeżywanie i nie zostawić sobie w niemiłym prezencie traumy na całe życie.
Jestem osobą, która ma za sobą kilka rozstań i mogę powiedzieć, że  – stety czy niestety – im częściej się to odbywa, tym łatwiej dochodzi się do siebie. Rozstanie z pierwszym partnerem, z którym byłam kilkanaście lat i nie odstępowałam go, faktycznie było  jakimś psychicznym przeżyciem, ale drugie, trzecie, czwarte rozstanie – jeszcze nie bez smutku, ale po prostu powiedziałam  „aha” i żyłam dalej, funkcjonuję  i mam się dobrze, mimo, że za pierwszym razem wydawało mi się, że kilka ton życiowego ciężaru zwaliło mi się na głowę.
Jak twierdzi Joanna Wiśniewska, pierwszym pytaniem, które powinniśmy sobie zadać w pierwszej chwili po rozstaniu, jest pytanie: „Czy to zagraża mojemu życiu?” Jeżeli to nie zagraża mojemu życiu, to będzie dobrze, oczywiście nie zaraz, ale wraz z upływem czasu.
Drugą podstawową rzeczą jest zyskanie logicznej perspektywy i dystansu – czy to, że w aktualnym momencie nie jest się w związku, jest taką tragedią? Oczywiste jest, że dla mnie moja tragedia, która się dzieje, jest największa na świecie, ale przecież w tym samym czasie dzieją się na świecie jeszcze większe dramaty. Czymże jest ból rozstania wobec dramatu matki, której dziecko umiera?
Zawsze przy rozstaniach istnieje walka serca z rozumem. Jeżeli czujemy, że przy rozstaniu pojawia się pustka, świat nam odpowie i zapełni tę pustkę, często inną osobą. Należy więc „odstawić” serce na półkę i uwierzyć rozumowi.
Bardzo ważne jest sobie danie określonego czasu na smutek, płacz i żałobę. Dla psychicznego dobra należy sobie dać czas na żałobę, przecież nie bez kozery po śmierci małżonka przez rok celebruje się żałobę. Jednak by nie trwało to do końca życia, należy ustanowić sobie granice czasowe.
Bardzo często tuż po rozstaniu pojawia się chęć odwetu na byłym partnerze. „Chciałabym mu pokazać, że zarobię dobre pieniądze i będę miała faceta”, tyle że jeżeli robimy to na pokaz, a nie dla siebie,  może nam to wyjść na złe, nowe związki okazują się często plasterkami na ból po poprzednim związku.
Kolejny błąd, który popełniamy, to porównywanie się do byłego partnera. Zwłaszcza dotyczy to osób porzuconych, które widzą, że dotychczasowy partner jest już w nowym związku, ma nowe dziecko, dobrze mu się powodzi. Nie należy tego robić, należy wypunktowywać swoje zalety i się cenić. Ponadto należy pamiętać, że to co widzimy na temat byłego partnera, jest tylko widzeniem zewnętrznym, naprawdę to może być bardzo cierpiący, nie umiejący sobie radzić człowiek, opijający smutki tanim alkoholem, który tylko na facebooku pokazuje pozory szczęśliwego życia.
A co z zemstą? Zemsta wszak jest rozkoszą bogów. Jednak nawet jeśli byłemu partnerowi przez następną dekadę będzie się wiodło we wszystkich dziedzinach, nie oznacza, że w pewnym momencie energia do niego nie wróci, ale to nie my decydujemy, w którym momencie i w której chwili ta energia wraca.
Jaki jest więc dobry sposób, jak już mamy za sobą wszelkie sposoby pocieszania się? Zajęcie się swoją pasją, przyjaciółmi i pracą. Jeśli przecież mamy w życiu pasję, przyjaciół, dzieciaki, pracę, sąsiada, ulubioną sprzedawczynię w sklepie i partnera, i okaże się, że w naszym życiu nagle brakuje tylko tego jednego elementu, jakim jest partner, to nie jest to taki problem, jak wtedy, gdy nasze życie kręci się tylko wokół partnera. Zdrowy egoizm jest logicznym, zdrowym egoizmem. W przypadku braku pasji należałoby postawić na ruch i poprzez to wzmocnienie swojej energii życiowej, zwłaszcza, że po rozstaniu pojawia się dużo wolnego czasu, który trzeba zagospodarować.
Trzeba sobie uświadomić, że jesteśmy całością, nie połówką jabłka. Trzeba sobie wytłumaczyć, że coś się kończy, by zacząć mogło się coś innego. Przetłumaczyć swojej głowie (rozumowi), nie sercu, że zasługujemy na miłość. Z porażki wykuć sukces, tak jak jak z cytryn robi się lemoniadę.
Kenniks: Ja wam chętnie odpowiem moja perspektywę. Nie będę się wdawać w szczegóły samego związku, bo według mnie przyczyna zawsze leży gdzieś pośrodku. Nikt nie jest bez winy jeśli któraś ze stron podjęła decyzję o rozstaniu, zazwyczaj po przemysleniach i uwierzcie mi na słowo, to też nie jest łatwe. A czy to ważne po czyjej stronie jest tej winy więcej? To przepychanka kompletnie bez sensu wtlaczajaca w nasze serca jeszcze więcej żalu, nienawiści i goryczy. W moim przypadku to był grom z jasnego nieba, który rozwalił mnie na kilka dni. Brak chęci do życia, głód (a raczej jego kompletny brak przy niejedzeniu) i myśli krążące wokół związku i nie mogące w żaden możliwy sposób się uspokoić. Co mi pomogło? Mój umysł. Tak, to narzędzie, które w pierwszej chwili zawodzi jak płuca odcięte od tlenu, probujac złapać oddech i wrócić do bliskiej osoby dla tej dawki tych głupich hormonów i substancji zwanych neuroprzekaznikami. A przez to robimy najglupsza rzecz po rozstaniu, jaka zrobić można. Kontaktujemy się, próbujemy walczyć i nie dajemy drugiej osobie spokoju. Czy to działa? Nigdy. Bo ta osoba wręcz przeciwnie jeszcze bardziej się zniechęca. Nie ma dobrego sposobu na przerobienie zaloby i oduczenie się tych chęci. Każdy musi przerobić to po swojemu i w indywidualnym czasie. Mnie trzymała myśl, żeby stać się lepszym. Nie dla niej, nie dla kogoś! – ale dla siebie. Bo tego teraz potrzeba najbardziej. Dialogu z samym sobą. Podbudowania własnej wartości i perspektywy. Innej niż smutek i łzy. Takiej, w której patrzymy na błędy własnej, na błędy drugiej osoby i ruszamy do przodu. Czy jest łatwo? Nigdy. Zwątpienie, ogarniajaca pustka i wspomnienia wspólnych chwil wracają niespodziewanie i dają nam po kościach. Czy kiedyś miną? Nie wiem. Być może nigdy. Wspólne piosenki, wspólne prezenty, wspolne potrawy, wspólne restauracje, wspólne ulice, wspólne dni. Wszystko wraca. Po co? Żeby utwierdzic w przekonaniu, że to było coś cudownego. Bo bylo! Aczkolwiek trzeba zaakceptować to drugie słowo: „bylo” i wiedzieć, że się skończyło. Dopiero ta świadomość daje chwilowe uwolnienie i pozwala ruszyć na przód. Bo jeśli się stanie w miejscu to jaki wszystko ma sens? Ta druga osoba patrzy na ten wrak człowieka, którym się staliśmy i tylko utwierdza się wszystko jednym (to zerwanie było sluszne). Wiem, że mało kto posłucha tej rady. Jeżeli ktoś z Tobą zrywa – odejdź! Nie rozmawiaj, nie dyskutuj, nie dawaj logicznych argumentów. Po prostu odejdź i się nie odzywaj. Chcesz szczerości? Tak! To zdecydowanie najlepsza opcja, bo być może już po paru dniach osoba, która zerwala mając świadomość straty odezwie się. A może nigdy tego nie zrobi. W każdym bądź razie, jeśli w głowie wciąż ma się powrót to on nigdy nie nastąpi. Jesli dzialacie, przestajecie się odzywać dla drugiej osoby. To wszystko zawiedzie. Zawiedzie po postawiliscie na piedestale kogoś, jakaś druga osobę, a nie siebie. Dlaczego zerwanie tak bardzo boli? Bo straciliscie druga osobe? Nie. Boli tak cholernie mocno, bo straciliście siebie. Tak jest, gubiąc się w tych wszystkich emocjach i myśląc, że tak należy. A związek to nie tylko dawanie siebie, ale też branie. Zaburz ta równowagę a miłość i kochanie diabli wezmą. Nie można tylko dawać, nie można tylko brać. Mam nadzieje, ze ktoś z was to zrozumie i spojrzy na swoje życie z innej perspektywy. W jakim celu to piszę? Żebyście mogli zrewidowac swoje myśli i pogodzić się z przeszłością. Z decyzją drugiej osoby i z myślą, że nie mogła tego zrobić. Owszem mogła. Związek to dwie osoby, ktore cały czas walcza o siebie. Jeśli któras ze stron przestaje walczyć lub (o dziwo tez) któraś ze stron walczy zbyt mocno to ta więź między dwojgiem ludzi pęka. Stąd moja rada jest tylko jedna. Odetnijcie się i skupcie na sobie. Na sympatii do innych ludzi. Wyjdzie z domu i zacznijcie coś robic. Bo wtedy przygnebienie napływa z mniejszym natężeniem. Mi osobiście też pomogła i praca i ludzie, których mam wokół. Najgorsza była na początku cisza w czterech ścianach i samotność. Poczucie tej samotności i odcięcia od drugiej osoby. Jej brak. Wspomnienia obecności, czułości, intymności. Totalny obłęd. Bierzesz książkę i nie możesz się skupić, wlaczasz serial bądź film i nie możesz na niego patrzeć. To jest moment, który trzeba przebrnąć we własnym tempie. Moment, który mija. Jak? To chyba zależy wyłącznie od danej osoby, jak już napisałem wyżej każdy musi taką żałobę i stres opracować we własnym tempie i własnymi metodami. Mi pomogła praca i ludzie, poznawanie nowych kobiet i randki. Po to, żeby kogoś nagle poznać i załatać tą dziurę w sercu? Znaleźć lek na całe zło? Nie… to byłaby ociekajaca depresyjnosc i ludzie takie rzeczy podświadomie wyłapia i uciekną jak najdalej. Robiłem to po to, że uświadomić swój rozum, że ideałów nie ma i jest na tym świecie mnóstwo innych cudownych dziewczyn i kobiet. Bo tak jest. Trzeba sobie uświadomić jedno. To nie dana osoba wzbudza w nas stany euforii i radości, pożądania. Sami to odczuwamy. Bo czujemy to nawet kiedy drugiej osoby już nie ma. Zatem skoro mogliśmy coś poczuć do jednej osoby to po co wmawiać sobie, że nie poczujemy nic do innej? Do kaganiec i granica, która sami sobie bezwiednie narzucamy i zamykamy się w sobie. Nie powiem, że otwartość na ludzi rozwiaze ten problem i załata wewnętrzna dziurę. Jednak na pewno pomoże się otrząsnąć. Perspektywa to według mnie słowo klucz kiedy jesteśmy zaraz po rozstaniu. Dlaczego? Ponieważ nas umysł usilnie wszystko idealizuje i nie pozwala spojrzeć chłodnym, racjonalnym okiem. Czy ból i sentyment calkowicie miną? Może nigdy, ale masz mają gwarancję, że po czasie wycichna do tego stopnia, że pozwolą normalnie funkcjonować.

Komentarze