HERstory

 


 fot: Pexels, Vie Studio

Z nudów początkiem lipca reaktywowałam starego bloga. Założyłam go jeszcze na starej platformie Onetu w 2009 czy 2010, Onet potem zlikwidował blogi zalecając przerzucenie się na Wordpress. Zostało z  niego kilka osobistych wpisów, bo tak byłam w pewnym czasie stalkowana w necie i realu przez "moją kochankę" (być może we współpracy z eks), że dla bezpieczeństwa usunęłam większość, oraz zostało nieco wpisów związanych ze sprawami rozstaniowymi, którymi sama sobie porządkowałam swoje sprawy okołorozwodowe. Z doświadczenia nie zalecam pisania w necie w formie publicznodostępnej (czy to na blogu, czy na forum) rozkmin, ja zostałam zdekonspirowana i dowiedziałam się, jak to jest, kiedy ktoś manipuluje wypowiedziami, wyciagając z kontekstu pojedyczne zdania. Zupełnie jak dziennikarze z bulwarówek typu Fakt, czy Pudelek, o komentarzach świadczących, że ktoś zna na pamięć historię mojego życia z ostatnich 15 lat nie wspominając. Zaprowadziło mnie do do zawiadomienia o stalkingu i dopiero wtedy nękanie ucichło. Generalnie jednak pisanie pomogło mi bardziej, niż terapia (byłam tylko kilka razy u psychoterapeuty na doraźnych wizytach i byłam już tak "wygadana" na blogu i pewnym forum, że psycho nic więcej dla mnie nie mogła zrobić. Jedyne, co wyniosłam, to wiedza, że mogę miec objawy PTSD i że po prostu mogę sobie pozwolić na bycie słabą. Oczywiście przeszłam wszystkie etapy żałoby po rozstaniu i etapy rozwodu (o których pisałam na blogu, bo sama wyczytałam i wyoglądałam tę wiedzę), formalności rozwodowe były szybkie i  bezbolesne, natomiast dochodzenie do siebie po samej operacji rozstaniowej (rozwodziłam się z powodu zdrady i porzucenia) było koszmarem, w pewnym momencie tak nie do zniesienia, że postąpiłam zgodnie z pewnym australijskim podręcznikiem o planowanych samobójstwach. Obudzilam się na SOR-ze, 3 tygodnie psychiatryka, wypuścili, bo Boże Narodzenie szło. Od tamtej pory zostało mi tylko mozolne odbijanie się od dna. W tym miesiącu mija od tamtych wydarzeń dokładnie 10 lat.

I wiecie co?

Dziś stoję w zupełnie innym miejscu. Tamto to historia, inna ja, jakaś taka za młoda, zbyt niedoświadczona, niedotknięta zachowaniami innych, jakas taka naiwna. Teraz wiem, że na wszystko trzeba czasu, przegadywania problemów, rozmyślania nad nimi - ale niech te myśli przepływają i nie zatrzymuja się na długo, bo inaczej nas trują. Każdej emocji trzeba dać wybrzmieć, choćbyśmy ze złości mieli w kuchni rzucać ziemniakami. Jestem ja-teraz i ta-sprzed zdrady. Ta-teraz potrafi rzucić piorunem przekleństwa, ale nie jest już tak emocjonalna jak wcześniej. Jestem mądrzejsza, spokojniejsza. Mam świadomość, że znowu mogę być zdradzona i wiem, że znowu nie wiem, jak to zniosę. Dopuszczam myśl, że sama mogę zdradzić. I wiem, że moje zachowanie po części powodowane jest mną, a po części reakcją na zachowanie partnera. Przy dojrzałym partnerze i ja jestem dojrzała, przy toksycznym ja też byłam toksyczna. Zupełnie jak alergen i reakcja na niego - albo żyjemy z alergenem i bierzemy lekarstwo na niego (nie zawsze do końca skuteczne), albo unikamy alergenu. Każdą siebie lubię. 


Jeśli interesują Cię wcześniejsze wpisy, sprawdź archiwum lub szukaj tutaj



Jeśli podobają Ci sie prezentowane treści, postaw mi kawę https://buycoffee.to/7wiatrow

Komentarze