Prawo przyciągania, a rozstanie i miłość

 

Nie miałam wielu związków, ale, upraszczając, myślę, że są dwa typy rozstań. Pierwsze to takie, które przeżywa się jak żałobę, długo, boleśnie, ciężko wyrwać się ze wspomnień, zatracasz się w pamiątkach po tym kimś, idealizujesz jego obraz w swojej głowie, płaczesz, stalkujesz, nawet pomimo tego, że ten ktoś zdradził, oszukał, czy był narcyzem. Po długim czasie zaczynasz dostrzegać życie poza tym związkiem, idziesz do przodu, przebolałaś już wszystko (czasami trwa się w takiej żałobie latami, czasami nawet całe życie). Drugi typ rozstań, to taki, w którym cieszysz się, że się uwolniłaś, coś się wypaliło, już nie kochasz, zastanawiasz się, czy kiedykolwiek kochałaś, poprawiasz grzywkę i idziesz cieszyć się życiem w końcu bez kuli u nogi. Nie oznacza to, że tej żałoby nie było wcale, ale zwykle odbywa się ona wtedy jeszcze przed definitywnym zerwaniem, o czym pisałam w poście "Rozwód oczami opuszczanego i opuszczającego".

Nie ma określonego czasu trwania żałoby po związku, jest to proces. Spotkałam się tutaj z różnymi teoriami: według jednej z nich czas trwania żałoby wynosi połowę czasu trwania w związku; według innej - rok w sytuacji, gdy nie ma współnych dzieci, a dwa lata, gdy są dzieci. Na pewno może to trwać znacznie dłużej w zależności od intensywności związku i rozstania oraz osobowości osoby poszkodowanej. Sam proces zakochiwania się trwał na pewno jakiś czas, więc nielogiczne jest oczekiwanie, że żałoba po związku skończy się natychmiast. Tu chciałabym przypomnieć o pięciu etapach żałoby według Elizabeth Kubler-Ross, o których pisałam we wpisie "Etapy żałoby po rozwodzie" i zaznaczyć, że żałoba nie oznacza wyłącznie fazy depresji i smutku, ale również fazę złości, więc może być tak, że ktoś mszcząc się złośliwie na partnerze po rozstaniu choćby przez alienację rodzicielską w ten sposób wyraża swoją żałobę. Życzmy jednak wszystkim, aby nie trwali w żałobie po związku całe życie. 

Bardzo ważne jest po po rozstaniu, żeby te emocje zaakceptować, pozwolić sobie na ich odczuwanie i przepłynięcie, nie uciekanie od nich. Myślę, że trzeba przepracować te emocje, polubić siebie, może odbudować swoje poczucie wartości, by wejść w nowy związek nie ze strachy przed samotnością, czy szukając "ratownika", a jako w pełni ukształtowana, kochająca siebie, umiejąca być sama ze sobą osoba. 

Warto też zastanowić sie nad sobą i swoimi uczuciami, zadać pytanie, czy jest sens płakać po kimś, kto zdradził, oszukał, porzucił, pobił, nie szanował. Kiedy zaczniemy zastanawiać się nad tą osobą, może się okaże, że weszliśmy w związek z osobą niedojrzałą, nieodpowiedzialną, dziecinną, a tylko łudziliśmy się, że dzieki naszej miłości wszystko sie ułoży i ta osoba się zmieni. A może to my sami byliśmy niedojrzali i tą niedojrzałością "przyciągnęliśmy" podobnie niedojrzałego partnera?

Prawo przyciągania mówi, że można manifestować miłość, ale nie da się przyciągnąć konkretnej osoby. Można manifestować, jaki chce się mieć związek, ale nie da się "rzucić uroku" i sprawić, że dana osoba nas pokocha. Uważam, że nie szuka się miłości, miłość sama nas znajduje. Wszechświat daje nam znaki, więc trzeba tylko uważnie patrzeć, co może znaczyć, że jeśli wszystko dookoła mówi nam "To nie jest osoba dla Ciebie", a my uparcie lecimy do niej, jak ćma do świecy, możemy się w końcu oparzyć. Zważ więc, że kiedy partner/-ka Cię porzucił, może właśnie Wszechświat w ten sposób mówi Ci, że ten rozpad związku był po coś, był lekcją przed innym związkiem. Dlatego też skoro związek się rozpadł, to na pewno z jakiegoś powodu i nie warto gonić za odchodzącym. Puść tę osobę wolno. Nie trzymaj się kurczowo myśli, że kiedyś odchodzący/a zostanie sam, wtedy doceni, to co stracił. Zastanów się, czy jeśli za pięć lat ta osoba przyjdzie do ciebie, powie, że żałuje rozstania, że zrozumiala swój błąd, czy wtedy do niej wrócisz jak na skrzydłach? Może chcesz tylko zaczerpnąć satysfakcji z odrzucenia w takiej sytuacja "wracacza"?

Dlaczego więc nie pójść do przodu i zamanifestować miłość w takim kształcie, jaki jest przez Ciebie oczekiwany?




Jeśli podobają Ci sie prezentowane treści, postaw mi kawę https://buycoffee.to/7wiatrow

Komentarze

  1. Przeszłam przez ten drugi rodzaj rozstania - niesamowitą ulgę i uwolnienie, co jak słusznie zauważasz, wcale nie oznacza, że nie było też smutku i żalu. Widzę dzisiaj (też po dekadzie) swój wkład w rozpad związku i poczucie winy nie jest mi obce. Nawet nie dalej jak wczoraj, może przedwczoraj bliska płaczu wypowiedziałam w przestrzeń: "przepraszam, T."
    Takie chwile się zdarzają i nie widzę w tym nic nienaturalnego. To nie znaczy, że wciąż tym żyję. Ale to było i jest częścią mojej historii.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podpisz się, proszę! Komentarze anonimowe zgodnie z regulaminem bloga nie są publikowane. Spam, nawet podpisany, również nie będzie publikowany.